Startuję, mniej degustuję

Marzec to okres startów i postawiłem na formę biegową, a nie tą kieliszkową. Doszedłem do wniosku, że w okresie startów nieco poluzuję przyjaźń z korkociągiem i flotyllą kieliszków. Na ponowne, płynne przejście do tematu winiarskiego będzie jeszcze czas. Oczywiście nie było tak, że zupełnie zawiesiłem działalność nosa i kubków smakowych, ale solidnie ograniczyłem ilość cieczy wlewanej do kieliszka. I wiecie co, opłaciło się! Popatrzcie na tego banana na zdjęciu 🙂

Na V Zlocie Blogerów Winiarskich (początek marca) usłyszałem, że bardzo trudno namówić mnie na degustację win, choć podczas tego eventu rzetelnie spróbowałem wszystkich win z oferty Lidla 🙂 Ale na afterku już nie zostałem… W połowie marca udałem się jeszcze na degustację win australijskich, gdzie starałem się uważać na siebie z całych sił. Nie wiem czy do końca mi się to udało, ale Australia to mój ulubiony kraj winiarski. Nie mogłem nie pójść

Grand Prix Warszawy

Tydzień przed 13. Półmaratonem Warszawskim miałem swój ostatni test – krosowe 10km w Lesie Kabackim, w ramach Grand Prix Warszawy. Mam do tego biegu sentyment, bo to jeden z pierwszych biegów, w których startowałem podczas swojej przygody z bieganiem. Natomiast muszę dodać, że nie ma tutaj pełnych 10km, trasa jest pagórkowata, a w zimę potrafi solidnie dać w kość – śnieg, ślisko, wąskie ścieżki utrudniające wyprzedzanie na trasie

W noc poprzedzającą bieg spadł śnieg i pierwszy kilometr miał tempo mające niewiele wspólnego ze ściganiem (5:13/km). Szybki bieg zaczął się od drugiego kilometra. Gwoli ścisłości, przez najbliższe dwa kilometry był to raczej bieg interwałowy – jeśli chciało się kogoś wyprzedzić, pozostawało pobocze z kopnym śniegiem i koniecznością uważania na nadbiegających z przeciwka biegaczy (na trasie jest zawijka i biegnie się prawie jak „na czołówkę”)

48:45 i tempo 4:57. I tyle o tym biegu

Generalnie, jak nie ma jakiegoś startu (w dany weekend) w Warszawie na 10km, może to być niezła alternatywa na przetarcie czy test formy. Olbrzymi plus taki tego biegu, że start/meta oddalona jest od mojego domu o jakieś 1600m

Półmaraton Warszawski

Kluczowym startem wiosny był 13. PZU Półmaraton Warszawski. To do niego się przygotowywałem myśląc o wiośnie. I choć przede mną jeszcze 10km w Raszynie (8 kwietnia) i 5km w ramach Pucharu Maratonu Warszawskiego (14 kwietnia), to już dzisiaj czuję, że zrobiłem to, co miałem zrobić. Nie zabrzmi to może optymistycznie, ale trudno mi złapać motywację do dalszych startów wiosennych wiedząc, że plan nowej życiówki w warszawskiej „połówce” wykonałem

W tygodniu przed startem, jak to zawsze mam w zwyczaju przy okazji półmaratonu i maratonu, dieta białkowo-węglowodanowa. Na mnie działa, na Półmaratonie Warszawskim mnie „nie odcięło”. Zakładam, że to także dzięki rozsądnej polityce żelowej (ku pamięci: 3x żel ALE – 7,5km / 12,5km i 17km). Co ciekawe, nie zjadałem od razu całej zawartości opakowania, ale sączyłem ją na dystansie 400-500m. Dzięki temu nie miałem uczucia zapchania i nie dostawałem zadyszki podczas jedzenia. Zadziałało energetycznie i komfortowo

Międzyczasy

Chyba jestem w formie 🙂 Głowa swobodnie biegła swoje, płuca współpracowały. Trochę szkoda nóg, ale sam sobie jestem winien. Czułem, że nie byłem na zajęciach fitness od… 8 tygodni. Już od 8-9 kilometra (trochę za wcześnie…) czułem sztywne i ciężkie nogi. To dobra nauczka, aby od początku przygotowań do 40. Maratonu Warszawskiego, pilnować wtorkowych zajęć fitness. Owszem, czasem się nie da (delegacje, spotkania komunijne Łucji czy inne tematy „odgórne”), ale warto się starać i walczyć o TBC i SZTANGI

Jak widać, co 5km przyspieszałem, tak więc forma jest. 1:44:32 to moja nowa życiówka na dystansie półmaratońskim. I jestem z niej szalenie dumny. Maćko – jeszcze raz dziękuję Ci za naszą przygodę 🙂 Połowa drogi za nami 🙂

Tyle jeśli chodzi o marzec, w kwietniu ostatnie dwa starty i chwila odpoczynku przed drogą do wrześniowego maratonu

Tagi: , , , ,