Pierwsze w życiu zawody biegowe na dychę już za mną! Była euforia, radość i duma, że dobiegłam w całkiem przyzwoitym czasie. Nie było to takie oczywiste, bo w wakacje nie biegałam regularnie, a już na pewno nie ćwiczyłam prędkości.

Ola po Grand Prix Warszawy 0

W wakacje podchodziłam do treningów raczej luźno. Nie zawsze był czas i nie zawsze było gdzie pobiegać. Nad morzem zrobiliśmy sobie z Jankiem dwie randki biegowe. To były 5-kilometrowe crossy po wydmach, piasku i szyszkach. Potem miałam 2 tygodnie przerwy, bo byłam zaaferowana przyjmowaniem zagranicznych gości w ramach Światowych Dni Młodzieży. A pod koniec wakacji trochę biegałam w górach, ale tam nie dbałam o tempo biegu. Tam walczyłam o przetrwanie 😉 Czyli dobiegnięcie do celu, bo na długich podbiegach nie było łatwo.

Tak minęły wakacje. Biegowo były to wybiegania, 3 crossy i trochę podbiegów w górach. Kompletnie nie wiedzieliśmy z Jankiem jakie jest moje aktualne tempo biegu, dlatego Janek polecił mi udział w zawodach na „dychę”. Wybraliśmy Grand Prix Warszawy, bo mamy bardzo blisko. Tu mogłam sprawdzić jakie jest moje tempo, kiedy daję z siebie wszystko. No i okazało się, że jest nieźle!

Grand Prix Warszawy - przed biegiem

Na podstawie dwóch treningów po powrocie z wakacji, założyliśmy że powinnam dać radę przebiec 10 km w godzinę i 1 minutę. Oznaczało to, że powinnam biec w tempie 6:06 (minut na kilometr) przez całą trasę. Jednak mi gdzieś w głowie kołatała myśl, że mogę dać radę szybciej. W zależności od formy w dniu biegu. Postanowiłam, że jeśli będę się czuła na siłach pobiegnę pierwsze kilometry w tempie 6:00.

Janek przestrzegał mnie przed emocjonalnym, zbyt szybkim rozpoczęciem biegu. Na początku wszyscy pędzą i odruchowo chce się biec z nimi. Znalazłam na to sposób: ustawiłam się za parą starszych ludzi, którzy biegli równym tempem. Tak minął pierwszy kilometr. W tempie ciut poniżej 6 minut na kilometr. Później starsi państwo zwolnili, a ja zdecydowałam się jednak ich wyprzedzić. Kolejne 2 kilometry to bieg w tempie 5:50 i tu nabrałam przekonania, że zawalczę o złamanie godziny.

Wcale nie było lekko, ale czułam, że jestem w stanie przebiec te 10 km. Na szczęście po 3,5 km stał na trasie Janek z wodą. Przed biegiem myślałam, że nie będę chciała pić w trakcie, bo nie piję na treningach. Jednak przy tej wyższej prędkości szybko zaczęłam marzyć o wodzie. Dzięki, Janku, że to przewidziałeś! 🙂

Dziękuję też Joli z Parkrun Ursynów, która w charakterystycznym miejscu robiła nam zdjęcia i zagrzewała do dalszej walki. To była świetna niespodzianka!

Grand Prix Warszawy na trasie

Dowiedziałam się jeszcze jednej rzeczy o swoich biegowych preferencjach. Nie lubię na zawodach biec obok kogoś. Znalazłam sobie lukę między ludźmi i biegłam tak, że za mną i przede mną było pusto. Tak mi się lepiej walczy z własnymi słabościami. Inni mnie rozpraszają, zmylają moje naturalne tempo.

Dokładnie w połowie trasy zaczęłam odczuwać ambitne tempo. Pojawił się niespotykany do tej pory objaw: mrowienie w czole. Bardzo dziwne uczucie, lekko niepokojące, ale w sumie raczej lekkie, nie przeszkadzające w samym biegu. Na szczęście na tym odcinku miałam w ręce butelkę z niewielką ilością wody. Bardzo nie lubię trzymać wody w czasie biegu. Ręce wtedy nie pomagają tak dobrze, jak by mogły. Jednak w tym momencie cieszyłam się, że mam tą wodę ze sobą i popijałam co kilka minut po łyku. Po ósmym kilometrze, zgodnie z radą Janka, wyrzuciłam butelkę, aby już jej dłużej nie dźwigać i spróbowałam przyspieszyć.

Niestety na tej trasie ostatnie 2 kilometry są lekko pod górę, a ja byłam już zmęczona. Jedyne, co mi się w tym momencie udało, to utrzymać tempo 6:12, kiedy chciałoby się znacznie zwolnić. O tym, że był to i tak wyczyn, niech świadczy to, że właśnie na 9-tym kilometrze wyprzedziłam kilka osób!

Na 10-tym kilometrze byłam już bardzo zmęczona i nawet nie byłam w stanie rozpoznawać znajomych stojących przed metą. Na szczęście Oni zobaczyli mnie z daleka i super dopingowali, dzięki czemu jednak na sam koniec przyspieszyłam, choć nie miałam chwilę wcześniej takiego zamiaru. I jeszcze na samym finiszu usłyszałam, że ktoś mnie dogania. Walczyłam, ale chłopak był wyższy co najmniej o głowę ode mnie i wyprzedził mnie z łatwością. Jednak to dzięki niemu zyskałam jeszcze jakieś sekundy na ostatnich metrach 🙂

Ola po Grand Prix Warszawy

Ostateczny czas jaki uzyskałam to 58:42, czyli wyraźnie lepszy niż zakładany! Janek mówi, że za 2 tygodnie pobiję ten wynik, ale ja jeszcze nie doszłam do siebie i na razie mówię, że za dwa tygodnie, to raczej nie wystartuję. Natomiast za miesiąc chętnie znowu zawalczę!

Grand Prix Warszawy - nagroda