28. Bieg Niepodległości miał być zwieńczeniem mojego sezonu biegowego, więc od początku traktowałam go bardzo poważnie biegowo. I efektem była kolejna życiówka! Oprócz tego bardzo dla mnie ważny jest jego patriotyczny charakter. Wzrusza dłuuuga rzeka biegaczy w białych i czerwonych koszulkach, ustawionych we flagę Polski. Wiem, że wzrusza również hymn odśpiewany wspólnie przed biegiem, ale z powodów praktycznych nie było mnie tak wcześnie na starcie – startowałam pół godziny później.

Bieg Niepodległości koszulka i numer startowy

Podsumowanie biegów tego sezonu

Na koniec sezonu biegowego, czyli niemal przez całą jesień, Janek zaplanował mi starty w zawodach na 5 i 10 km mniej więcej co 3 tygodnie. Zaczęło się od Grand Prix Warszawy na początku września, czyli moich pierwszych zawodów na 10 km, a potem już poleciało… Na wrześniowym Grand Prix miałam czas 58:50 na 10 km. Potem był Parkrun, czyli bieg na 5 km, w czasie 27:20 i znowu Grand Prix na 10 km z czasem 55:28. Na każdym z tych biegów ustanawiałam swoją nową życiówkę!

Nie miałam w tym czasie kontuzji. Czasem lekko pobolewało mnie kolano, ale szybko ustaliliśmy, że potrzebuję wtedy rozciągnąć udo w czasie treningu. Czasem pobolewały mnie łydki. Przyczyną było prawdopodobnie za mało strączkowych w diecie, w stosunku do ilości mojego wysiłku fizycznego. Przed dzisiejszymi zawodami zadbałam o to, aby strączkowe były codziennie.

Tak więc wielkie uznanie należy się Jankowi, który prowadzi mnie bezpiecznie, bez kontuzji, do kolejnych życiówek i coraz szybszego i dłuższego biegania! Jancio, dzięki! 🙂

28. Bieg Niepodległości

28. Bieg Niepodległości – przygotowanie

Na dzisiejszy bieg wybrałam się z koleżanką. Startowałyśmy z tej samej strefy, więc mogłyśmy razem przyjechać i zrobić wspólną rozgrzewkę. Miałyśmy lekkie zawirowanie czasowe, ponieważ utknęłyśmy w długiej kolejce do toalety w Arkadii. Jakoś nie spieszyło mi się do korzystania z plastikowych kabin na dworze, blisko miejsca startu, bo było mi początkowo zimno w stroju biegowym. W tej kolejce delikatnie się rozgrzałam, robiąc wymachy nóg i rąk. O 11:16 poddałyśmy się i jednak potruchtałyśmy do strefy biegowego WC, aby zdążyć wystartować z naszą strefą. Przy okazji zaliczyłyśmy truchtanie przed zawodami. Na miejscu nie było wcale kolejek i tu chwała organizatorom, że ustawili wystarczającą liczbę toalet.

Po stwierdzeniu, że poprzednia strefa jeszcze nie wystartowała, potruchtałyśmy jeszcze chwilę i zrobiłyśmy po 2-3 krótkie przebieżki, aby ciało dostało sygnał do mobilizacji. Teraz już ustawiłyśmy się w naszej strefie, ale było już zbyt dużo ludzi, by wpychać się do pierwszej linii. Szkoda, bo planowałam złamać czas przypisany naszej strefie, czyli powinnam pobiec jako jedna z pierwszych. Na szczęście nigdy nie przekreślam biegu, zanim się nie skończy 😉

Ostatnie minuty stania w biało-czerwonym tłumie biegaczy to czas przeznaczony na koncentrację. Pamiętam, że to bardzo ważny moment, który może sprawić, że pobiegnę o poziom szybciej niż biegam na treningach. I tak się zawsze dzieje!

28. Bieg Niepodległości

28. Bieg Niepodległości – zawody

Na dzisiejszy bieg plan był taki, że chcę złamać 55 minut. Zamierzałam biec w tempie 5:25 na kilometr, a na koniec ewentualnie przyspieszyć. Taki plan gwarantował mi dobiegnięcie w czasie krótszym niż 55 minut. Pozostało go tylko zrealizować.

Ruszyliśmy, a ja widziałam, że w momencie startu mojej grupy czasowej stoję jakieś 20 m za linią startu. Pierwsze kroki po starcie to był raczej ostrożny trucht w dużym tłumie. Potem zaczęłam wyprzedzać, bo miałam wrażenie, że wielu biegaczy po prostu truchta, nie biegnie. Może po prostu biegli wolniej, a wrażenie truchtu było w mojej głowie? Podbieg na Alejami Jerozolimskimi nie zrobił na mnie większego wrażenia, bo podbiegi Janek mi rozpisywał systematycznie. Wyprzedziłam tam sporo osób.

Potem znalazłam sobie zająca. Nie potrzebowałam biec tuż za nim, ale potrzebowałam go widzieć, bo biegł pięknie technicznie i lekko. Patrząc na niego miałam wrażenie, że tempo, w którym biegniemy, to pikuś. A biegliśmy średnio 5:15 na kilometr, czyli szybciej niż sobie założyłam. Dlaczego więc biegłam za kimś kto biegł wyraźnie szybciej? Bo GPS wariował między wysokimi budynkami i nie byłam pewna w jakim tempie biegnę. Mogłam tylko zaufać odczuciom swojego ciała. Kiedy wybiegliśmy na przestrzeń, w której GPS się odnalazł, okazało się z jaką prędkością biegniemy i było to mniej więcej zgodne z moimi odczuciami, ale mogłam się o tym upewnić dopiero w tym momencie.

Na tym właśnie etapie minęłam ludzi z balonikami, ale nie zauważyłam na nich żadnych napisów, informujących o czasie, na jaki prowadzą ludzi. Nie byłam pewna czy to pacemakerzy, czy prywatne osoby, więc nie odczułam takiej radości, jaką miałabym wiedząc, że dogoniłam osoby biegnące na 55 minut, które wystartowały jakieś 20 sekund przede mną.

Skupiając się na nadążaniu za zającem kompletnie się nie zorientowałam, że właśnie dobiegliśmy do połowy trasy. Byłam szczerze zdziwiona, kiedy zorientowałam się, że już za kilkanaście metrów trasa zawija, czyli jesteśmy w połowie. To, że tak szybko minęła mi pierwsza połowa zawodów, dodało mi skrzydeł. Jednak niedługo później zaczęłam trochę tracić siły i tempo mi spadło. Nic dziwnego, skoro przez kilka kilometrów biegłam tempem wyraźnie szybszym niż zaplanowałam. Zając mi odbiegł daleko i w końcu straciłam go z oczu.

28. Bieg Niepodległości

28. Bieg Niepodległości – finisz

Do 8. kilometra biegłam wolniej, choć znowu nie miałam pewności co do faktycznego tempa, bo GPS oszukiwał. Podbieg nad Jerozolimskimi tym razem był trudnym doświadczeniem, zwolniłam. Potem z górki znowu się rozpędziłam, ale było wciąż ciężko. I nagle baloniki mnie dogoniły! Tym razem zobaczyłam ledwie widoczny, napisany flamastrem, czas 55:00. Nie mogłam zostać za nimi w tyle, bo wtedy straciłabym szansę na życiówkę. A do mety było już niedaleko, więc szarpnęłam za nimi. Wytrzymałam jakieś 200-300 metrów i zaczęli mi odbiegać. Już w myślach żegnałam się z życiówką, kiedy dotarło do mnie, że przecież oni wystartowali 20 sekund przede mną, czyli, jeśli nie oddalą się zbyt mocno, to nadal mam szansę złamać 55 minut. Znowu przyspieszyłam. Teraz było już łatwiej, bo do mety zostało 300 metrów i doping był cudowny. Kibice krzyczeli, że już bardzo blisko i że na pewno damy radę – pomagało! Dziękuję!

Tym sposobem na metę dotarłam z czasem 54:11, czyli wyraźnie poprawioną poprzednią życiówką. Pobiłam też swój życiowy rekord na 5 km z czasem 26:59. W dodatku bardzo szybko unormował mi się oddech, a mięśnie nie bolały wcale. Łydki nie dokuczały ani w trakcie, ani po biegu. Generalnie cudownie! Pozostało mi tylko w głowie jedno pytanie, czy gdybym stała w pierwszej linii mojej strefy, to miałabym czas poniżej 54 minut? Tego już się nie dowiem, ale jestem dobrej myśli na nowy sezon biegowy! 🙂

Janek, dziękuję raz jeszcze!